
Moja droga do Nazaretu…
„Ja do klasztoru?! O nie! Ślub posłuszeństwa jest okrutny!” Tak zwykle mawiałam do babci, która często powtarzała mi, że pewnie będę zakonnicą.
Jakoś nigdy nie marzyłam o zakonie. No, może z wyjątkiem w kl. V, kiedy do naszej parafii przyjechała Siostra ze Zgromadzenia Sióstr od Aniołów. Wtedy zapragnęłam wyjechać na misje. Szybko jednak „odwidziało” mi się.
Ukończyłam podstawówkę, liceum, studia. Rozpoczęłam pracę. Miałam własny samochód, telefon komórkowy – zupełna niezależność. Ale ciągle mi czegoś brakowało. Pewnego dnia przeczytałam hasło: „Nie myl wygody ze szczęściem”. I wtedy przyszła też refleksja – czy jestem naprawdę szczęśliwa, czy jest mi tylko wygodnie? To pytanie wracało ciągle. Dużo modliłam się wtedy o rozeznanie swojej drogi. Aż w końcu, w jednej chwili, stało się jasne i oczywiste, że mogę znaleźć szczęście we wspólnocie zakonnej. Wybrałam Nazaret, bo charyzmat tego Zgromadzenia jest mi bardzo bliski. W pracy zajmowałam się rodziną, a w Nazarecie mogę się jeszcze dodatkowo za nią modlić.
Co jeszcze mogę dodać?
Ślub posłuszeństwa rzeczywiście nie jest łatwy, ale uczę się odkrywać jego wartość i piękno. Babcia zmarła 3.01.2002 roku, a ja dokładnie w I-szą rocznicę Jej śmierci wstąpiłam do Nazaretu. I jak tu nie wierzyć w cuda?!
Siostra Postulantka