
Trud jest tak naprawdę niczym …
Wszystko zaczęło się ponad 4 lata temu na moich rekolekcjach oazowych I stopnia. Wtedy to, po raz pierwszy tak naprawdę dotarło do mnie, że Jezus mnie kocha.
I ta miłość była dla mnie czymś niesamowitym, tak ogromnym i nieprawdopodobnym, że na tyle, na ile to wówczas zrozumieć mogłam, po prostu mnie pochłonęła. Od tamtego czasu zostało we mnie pragnienie spędzenia z Nim całego swojego życia. Lecz to był dopiero początek.
Droga do Nazaretu nie była łatwa tym bardziej, że jestem jedynaczką i moim rodzicom było bardzo trudno zaakceptować taką drogę życia dla mnie. I w ogóle pojąć, że można żyć w taki sposób i być szczęśliwym. Przyjęłam wprawdzie aspirat, ale przez cały ten czas aż do dnia przyjęcia postulatu wszystko było dla mnie pod wielkim znakiem zapytania. Było to o tyle trudne, że moi rodzice musieli wyrazić pisemną zgodę na moje wstąpienie do klasztoru. I to był największy cud tego czasu. Nie będę opisywać jak do tego doszło, tych wszystkich rozmów i słów, którymi poraniliśmy się nawzajem. W każdym bądź razie były to najtrudniejsze trzy lata mojego życia. Podtrzymywały jednak moją nadzieję słowa jednej z sióstr: „Jeżeli Pan daje powołanie, daje też możliwość jego zrealizowania.”
I tak się stało. Teraz, gdy byłam na urlopie, zaczepiła mnie pewna kobieta. Życie zakonne było jej wielkim marzeniem, ale ze względu na rodziców nigdy nie wybrała tej drogi życia. Kiedy o tym mówiła sprawiała wrażenie smutnej. Dotarło wtedy do mnie, jak warto było walczyć, że ten trud jest tak naprawdę niczym wobec tego, co zyskałam.
Siostra Nowicjuszka